Droga z LA do Flagstaff była naszym najdłuższym etapem wycieczki. Wyjazd z Miasta Aniołów dłużył się niemiłosiernie. Metropolia rozciąga się jeszcze ok. 40 mil na wschód od centrum miasta i jedzie się cały czas przez gęsto zabudowane okolice. Po przejechaniu przez góry dotarliśmy do Barstow, skąd jechaliśmy przez chwilę historyczną drogą nr 66 ( droga jest jednopasmowa, lekko wyboista i biegnie równolegle do autostrady). Oczywiście stanęliśmy na poboczu, żeby porobić trochę zdjęć i po wyjściu z auta weszliśmy do piekarnika rozgrzanego do 115 st. F (ok 46 st. C). Szybciuteńko autostradą pojechaliśmy dalej. Arizona jest wielką pustynią, odległości między miejscowościami sięgają kilkudziesięciu mil, pomiędzy nimi nie ma nic ( żyją sobie tylko grzechotniki i skorpiony). Ceny benzyny są wyżyłowane i galon najtańszej kosztuje 4,69 S , więc o dolara więcej niż gdzie indziej. Cel naszej podróży, Flagstaff jest sporym miastem uniwersyteckim, położonym na wysokości powyżej 2000 m. N.p.m. Na miejscu zmienił sie tez krajobraz, pojawiły się zielone lasy, a wieczorem się rozpadało i zaczęło grzmieć. Hotel był sympatyczny, a rankiem spotkaliśmy rodaków , z którymi chwilę porozmawialiśmy przy śniadaniu ( słodkim jak zawsze). W hotelu zatrzymała się też grupa 4 niemieckich harlejowców. W stylowych czarnych skórach i z chustkami na głowach ruszyli rano na swoich ryczących maszynach na route 66, a my stąd ruszyliśmy do zasadniczego celu wycieczki- Wielkiego Kanionu Kolorado. Wstęp do parku narodowego kosztuje 25 S od samochodu na tydzień. Dotarliśmy do Grand Canyon Village, gdzie jest wielki parking i rozpoczyna się trasa widokowa. Miejscowość ta znajduje się na wysokości powyżej 2200 m n.p.m, a dno Kanionu znajduje się 1,5 km niżej. Rzeki prawie w ogóle nie widać, natomiast widok rozpościerający się przed nami zapiera dech. Kanion jest szeroki na kilkanaście kilometrów, i ma około 400 km długości. Skały są podzielone poziomo i każdy rodzaj skał ma inne zabarwienie. Na krawędzi Kanionu rozmieszczone są punkty widokowe, a wzdłuż niego prowadzi asfaltowa ścieżka. Było bardzo gorąco, więc po krótkim spacerze uciekliśmy do klimatyzowanego auta. Dalej ruszylismy w stronę kolejnego hotelu w miejscowości Kanab. Po drodze spotkał nas niespodziewany objazd i konieczność zmiany trasy, co tylko wyszło nam na dobre, bo mieliśmy okazję zobaczyć nieplanowane atrakcje takie jak Kanion Glenn z zaporą w miejscowości Page, na granicy stanów Arizona i Utah oraz jezioro Powella. Widzieliśmy też niesamowite krajobrazy, wielką przestrzeń z czerwoną ziemią i ogromnymi pojedyńczymi skałami, coś w stylu Monument Vally, do której niestety nie uda nam się pojechać. Mijaliśmy też indiańskie wioski, a właściwie pojedyńcze domostwa - bieda tam u nich straszna. To Indianie Nawajo, którzy przy drodze sprzedawali swoje wyroby. Spotkaliśmy też kilku w McDonaldzie w miejscowości Tuba, mają śniadą cerę i długie kruczoczarne włosy, trochę przypominali Meksykanów. Po drodze kilka razy złapał nas mocny deszcz i trochę zmył nasze zakurzone auto. Jutro ruszamy do Parku Narodowego Bryce.